-
Pokłóciliście się? – z rozmyśleń wyrywa mnie smutny głos Izy. Spoglądam na nią, a ona stoi z wykrzywionymi
ustami i widzę jak zamykają się jej
oczka.
- Nie… Skąd.
– biorę ją za rączkę i prowadzę do łazienki. – Myj zęby i idziemy spać.
- Mama z
tatą jak krzyczą to się kłócą. – spoglądam na nią ze zdziwieniem. Do tej pory
sądziłam, że nasze idealne małżeństwo nie kłóci się w ogóle. Swoją drogą kto
normalny od czasu do czasu się nie kłóci? Nie mam sił zaprzątać sobie myśli
Bartmanem i jego kretyńskim zachowaniem. Wystarczy, że sama mam z tym problem,
a jeszcze on mi będzie robił jakieś wyrzuty. Zmęczona kładę się do łóżka i
staram się wyrzucić z głowy wszystkie myśli.
Nie
sądziłam, że sprawy ze zwolnieniem się są tak samo zajmujące i męczące jak same
starania o zatrudnienie. Wszędzie jakieś papierki, zwariować można!
- Ile
jeszcze? – wzdycham, kiedy pani Basia z kadr wyciąga kolejną teczkę.
- Ciekawe
kto przyjdzie na Twoje miejsce. – mówi, popijając kawę. – Wiesz już coś może?
Oby nie jakaś głupia małolata. - No, tak, zapomniałam, że to jedna z
największych plotkach w biurze.
- Nie wiem…
- Ciężko
będzie Ci dorównać. Prezes tyle razy mówił, że jesteś niezastąpiona… Pokłóciliście się? Zrobił Ci coś? –
zaskoczona marszczę brwi i z rozbawieniem zaczynam kręcić głową. Wszystko staje
się jasne… W głowie mi się nie mieści skąd ten pomysł, że z nim sypiam. Stare,
znudzone życiem plotkary. Pewnie same miałby na niego ochotę.
- Jeszcze
coś? – pytam zniesmaczona, a chwilę później z ulgą stąd wychodzę.
- Karolina!
– o wilku mowa, myślę, kiedy odwracam się w stronę Pana Boskiego. – Wszystko
załatwiłaś?
- Tak. Nawet
nie wiesz jak jestem Ci wdzięczna, że pozwalasz mi odejść tak z dnia na dzień.
- Jesteś
pewna swojej decyzji? – staje tuż obok i opiera się o ścianę. Wlepia we
mnie szare spojrzenie.
- Bez
problemu znajdziesz kogoś na moje miejsce.
- Wiem, po
prostu…
- Dzięki za
wszystko. – kładę dłoń na jego ramię i uśmiecham się życzliwie. Pewnie nawet
nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo mi pomógł i ile znaczyło dla mnie to,
że ktoś zatrudnił mnie nie dzięki znajomości z moim ojcem. - Do zobaczenia. -
nie ma sensu tego przedłużać.
- Z
pewnością. – spoglądam na niego
niepewnie i powolnym krokiem idę w stronę wyjścia. Co to miało być? A ta jego
mina? Odwracam się delikatnie, a on wciąż stoi tu gdzie stał i odprowadza mnie
wzrokiem. Uśmiecha się, unosi dłoń i subtelnie zaczyna machać. Przygryzam wargę
i odmachuje, a w środku, aż się we mnie wszystko przewraca. Z nieznanym mi do
tej pory uczuciem wsiadam do samochodu, odpalam silnik, lecz za nim odjeżdżam,
wygrzebuję z torebki telefon. Nic. Dalej żadnej wiadomości, ani nieodebranych
połączeń. Jeśli myśli, że to ja będę go przepraszać i za nim biegać to niech
sobie żyje z nadzieją… Jego niedoczekanie… Łukasz nie musi wiedzieć, że tak szybko udało mi się wszystko załatwić. Odezwę się do niego jutro. Jeden wolny wieczór należy mi się od życia, a co!
Uderzam
pięścią w stół, a po chwili opieram czoło o jego blat. Zdenerwowana, a raczej
wściekła, wracam do domu i na nic nie mam sił. Gdzie moje wspaniałe życie? Mam dość!
Codziennie jestem coraz bardziej zła i mam coraz mniejszą chęć do życia. Marzę,
aby zaszyć się w mieszkaniu, w łóżku pod kołdrą i z niego nie wychodzić. Nie
wiem, co ja sobie myślałam, nie wytrzymam z Łukaszem ani jednego dnia, ani
jednej nocy w tym pieprzonym klubie. To nie dla mnie, nie na moje nerwy.
Przysięgam albo mu coś zrobię, albo co gorsza mu ulegnę. O czym ja myślę?
Otwieram szeroko oczy. Chyba raczej już nie myślę. Idiotka. Druga zarwana noc z
rzędu. Jestem zmęczona i niewyspana, a do tego umieram z głodu. Lodówka świeci
pustkami, tak jak kiedyś… Spoglądam w stronę popiskującego i pomrukującego
boksera.
- I co
teraz? – podchodzę do niego i siadam na podłodze. Trochę to śmieszne, że akurat
Zbyszek kojarzy mi się z pełną lodówką. – Tęsknisz za nim? – unoszę jego mordkę
i głaszczę go za uchem. – Nie, niemożliwe. Nie ma za kim. – wzdycham. Nie ma za
kim… Faktycznie?
Wychodzę z klatki. Kilka metrów dzieli mnie od mojego ukochanej Toyoty, gdy nagle pojawia się przede mną dość wysoka, dobrze zbudowana przeszkoda.
- Cześć. - po chwili wydobywa się z jego ust, a ja mam ochotę się roześmiać. Po 3 dniach staje przede mną jak gdyby nic z tym swoim uśmieszkiem. - Właśnie do Ciebie szedłem.
- A ja właśnie wychodzę. Cześć. - odpowiadam i go wymijam. Jego mina? Bezcenna.
- Karola... - ponownie zastawia mi drogę. - Chodź..., pogadamy.
- A to nowość. Myślałam, że nie mamy o czym gadać.
- Nie wygłupiaj się.
- Śpieszę się.
- Do Łukasza? - znowu szybciej mówi, aniżeli pomyśli i mierzy mnie tych zabójczym zielonym wzrokiem. Powinnam dać mu to, co chce. Powinnam zrobić mu na złość i z satysfakcją odpowiedzieć, że tak, a jednak nie mam ochoty na te jego gierki.
- Posłuchaj. - zdejmuję jego dłoń z mojego ramienia. - Jestem zmęczona, niewyspana i głodna. Chcę tylko iść do sklepu, dlatego jeżeli możesz to daj mi spokój, proszę. - spoglądam na niego wzrokiem cierpiętnika, a co widzę w jego oczach? Nic. Żadnych uczuć. Zero złości, zero współczucia.
- Chodź. - splata palce naszych dłoni i ciągnie w stronę swojej klatki.
- Nie! Mowy nie ma. Muszę zrobić zakupy. - zatrzymuje się, zrezygnowany kręci głową i zmienia kierunek. Prowadzi mnie w stronę swojego samochodu. Zakupy z Bartmanem są gorsze niż w dzieciństwie z mamą. Wszystko wie najlepiej. Wie, co jest najzdrowsze, co najsmaczniejsze, a co mi się przyda. Ostatecznie idę za nim, a on wrzucał do wózka wszystko, co jego zdaniem potrzebuję. Ile w tym jest rzeczy, które chciałam kupić? Mogę je wyliczyć na palcach u jednej ręki. Drogę do sklepu jak i ze sklepu pokonujemy w ciszy. W końcu nie wytrzymuję i zaczynam nucić piosenkę, która leci w radio. "Nie powiem jak, masz kochać mnie, lecz chcę to czuć, być pewna, że wiesz, czego potrzebuję dziś..." Brunet zaczyna się śmiać i doskonale wiem, że śmieje się ze mnie. Mój głos, jak i sam śpiew pozostawia dużo do życzenia. Jednak nic sobie z tego nie robię, a wręcz przeciwnie. Podgłaśniam radio, a kiedy stajemy na światłach odwracam głowę w stronę okna i rysuję na nim wzroki palcem. Z moich ust wydobywają się kolejne słowa piosenki. "Tak naprawdę, nigdy nie odkryłeś mnie. Pomyliłeś wszystko, zgubiłeś się i nie pytaj teraz co zrobić masz. Nie powiem ci, miałeś swój czas..." Czuję na sobie palący wzrok Bartmana, ale nie mam siły wdawać się z nim w bezsensowne dyskusje.
Wychodzę z klatki. Kilka metrów dzieli mnie od mojego ukochanej Toyoty, gdy nagle pojawia się przede mną dość wysoka, dobrze zbudowana przeszkoda.
- Cześć. - po chwili wydobywa się z jego ust, a ja mam ochotę się roześmiać. Po 3 dniach staje przede mną jak gdyby nic z tym swoim uśmieszkiem. - Właśnie do Ciebie szedłem.
- A ja właśnie wychodzę. Cześć. - odpowiadam i go wymijam. Jego mina? Bezcenna.
- Karola... - ponownie zastawia mi drogę. - Chodź..., pogadamy.
- A to nowość. Myślałam, że nie mamy o czym gadać.
- Nie wygłupiaj się.
- Śpieszę się.
- Do Łukasza? - znowu szybciej mówi, aniżeli pomyśli i mierzy mnie tych zabójczym zielonym wzrokiem. Powinnam dać mu to, co chce. Powinnam zrobić mu na złość i z satysfakcją odpowiedzieć, że tak, a jednak nie mam ochoty na te jego gierki.
- Posłuchaj. - zdejmuję jego dłoń z mojego ramienia. - Jestem zmęczona, niewyspana i głodna. Chcę tylko iść do sklepu, dlatego jeżeli możesz to daj mi spokój, proszę. - spoglądam na niego wzrokiem cierpiętnika, a co widzę w jego oczach? Nic. Żadnych uczuć. Zero złości, zero współczucia.
- Chodź. - splata palce naszych dłoni i ciągnie w stronę swojej klatki.
- Nie! Mowy nie ma. Muszę zrobić zakupy. - zatrzymuje się, zrezygnowany kręci głową i zmienia kierunek. Prowadzi mnie w stronę swojego samochodu. Zakupy z Bartmanem są gorsze niż w dzieciństwie z mamą. Wszystko wie najlepiej. Wie, co jest najzdrowsze, co najsmaczniejsze, a co mi się przyda. Ostatecznie idę za nim, a on wrzucał do wózka wszystko, co jego zdaniem potrzebuję. Ile w tym jest rzeczy, które chciałam kupić? Mogę je wyliczyć na palcach u jednej ręki. Drogę do sklepu jak i ze sklepu pokonujemy w ciszy. W końcu nie wytrzymuję i zaczynam nucić piosenkę, która leci w radio. "Nie powiem jak, masz kochać mnie, lecz chcę to czuć, być pewna, że wiesz, czego potrzebuję dziś..." Brunet zaczyna się śmiać i doskonale wiem, że śmieje się ze mnie. Mój głos, jak i sam śpiew pozostawia dużo do życzenia. Jednak nic sobie z tego nie robię, a wręcz przeciwnie. Podgłaśniam radio, a kiedy stajemy na światłach odwracam głowę w stronę okna i rysuję na nim wzroki palcem. Z moich ust wydobywają się kolejne słowa piosenki. "Tak naprawdę, nigdy nie odkryłeś mnie. Pomyliłeś wszystko, zgubiłeś się i nie pytaj teraz co zrobić masz. Nie powiem ci, miałeś swój czas..." Czuję na sobie palący wzrok Bartmana, ale nie mam siły wdawać się z nim w bezsensowne dyskusje.
Cause I don't have the time
And I don't have the patience
What do you take me for?
Why am I still waiting?
Cause while you decide…
And I don't have the patience
What do you take me for?
Why am I still waiting?
Cause while you decide…
Z uśmiechem na ustach przygryzam wargę i macham nogami siedząc na kuchennej szafce. Po całym mieszkaniu rozchodzi się zapach sosu do makaronu, a ja z przyjemnością obserwują krzątającego się po kuchni bruneta. Tego mi brakowało. W sumie to jego brakowało mi przez te ostatnie dni. Zbyszek jakby czytał mi w myślach, staje między moimi nogami i delikatnie muska moje wargi.
- Rozumiem, że już Ci przeszło? - unoszę brew i patrzę na niego zadziornie.
- Nie i wciąż nie podoba mi się, że będziesz z nim pracować.
- Mi też to się nie podoba, ale...
- Nie rozumiem.
- Nie zawsze robimy to, co nam się podoba... Tak trzeba.
- Dlaczego? - to zadziwiające. Kolejne pytania wyrzuca z siebie tak beztrosko, mieszając makaron i sos, a jednocześnie widzę jak nieustępliwie czeka na odpowiedź. Szczerą odpowiedź...
- I tak nie zrozumiesz.
- To mi wytłumacz.
- To nie jest takie proste. - zeskakuję z blatu i wyciągam z szafki talerze.
- To może w końcu powiedz prawdę. - odwraca się w moją stronę i krzyżuje ręce na klatce piersiowej.
- O co Ci chodzi? Każde z nas miało swoje życie i tego nie wymażemy, ale to nie znaczy, że muszę Cię w to wciągać.
- A może ja chciałbym wiedzieć?! - zaczyna się denerwować. - Mam prawo wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi!
- Ale ja nie chcę o tym rozmawiać! To nie Twoja sprawa! - z hukiem stawiam talerze na stole.
- Właśnie, że moja! - coraz bardziej unosi głos. Jest coraz bardziej zły. - Moja odkąd powiedziałaś, że spróbujemy...
- Przestań pieprzyć. Wiedziałeś na, co się piszesz. Chyba nie oczekiwałeś związku z podręcznika? Myślałeś, że od teraz będziesz tylko Ty i ja? Będziemy sobie o wszystkim mówić, wszystko robić razem i żyć jak w pieprzonej bajce? To nie jest bajka, ja nie jestem księżniczką, a Ty królewiczem. - wywracam oczami.
- Pieprzona egoistka... - zjeżdża mnie wzrokiem, a ja patrzę na niego z pogardą w oczach. - Myślisz tylko o sobie. Cały czas liczysz się tylko Ty, tylko to, co chcesz. Masz w dupie innych i ich uczucia.
- Odezwał się wzór empatii.
- Bez sensu... - mówi z niedowierzaniem i jakby z tłumionym śmiechem.
- Co?!
- Zastanów się nad sobą, nad tym, co robisz.
- O co Ci chodzi? - Zbyszek nie odpowiada. Wychodzi z kuchni. - No, powiedz coś!
- Znasz mój numer. Odezwij się jak zechcesz porozmawiać. - otwiera drzwi wyjściowe. - Szczerze... - dodaje i zamyka je przy okazji trzaskając. Bezmyślnie łapię wazon, które stoi obok mnie na komodzie i z całych sił rzucam nim za Bartmanem. Szkło z hukiem rozbija się o drewanine drzwi.
- Niech to szlag! - krzyczę i zaciskam pięści. Dodatkowo z kuchni dobiega do mnie głośne syczenie i skwierczenie. Wpadam do kuchni i zastaję kipiący makaron oraz przypalający się sos. Wrzucam do zlewu garnek z patelnią, opieram dłonie o blat szafki i jedyne, co nasuwa mi się na język to kurwa...
_____________________________________________________________________
Karola jest zła, ostatnio ciągle, a w dodatku wszystko robi nie tak, jak powinna...
Tak, jak obiecałam postarałam się dodać szybciej. Za zaległości na Waszych blogach przepraszam i postaram się wszystko szybko nadrobić :).[ kolejny zabiegany tydzień ;/ mam dość... ]
_____________________________________________________________________
Karola jest zła, ostatnio ciągle, a w dodatku wszystko robi nie tak, jak powinna...
Tak, jak obiecałam postarałam się dodać szybciej. Za zaległości na Waszych blogach przepraszam i postaram się wszystko szybko nadrobić :).